top of page

książki aktywnościowe

wiek

poezja

wiedza

beletrystyka

lit. faktu

naklejki

można rysować/pisać

uwaga sztuka!

książki obrazkowe

"Złota różdżka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci", Heinrich Hoffmann, il. Justyna Sokołowska

Adaptacja tekstów: Anna Bańkowska, Karolina Iwaszkiewicz, Zuzanna Naczyńska, Adam Pluszka, Michał Rusinek, Marcin Wróbel

Klasyka literatury niemieckiej w nowej odsłonie, jedna z najbardziej kontrowersyjnych książek wszechczasów.
Podobno autor książki, Heinrich Hoffmann, z wykształcenia psychiatra, chciał kupić synowi w bożonarodzeniowym prezencie książkę. Nic z dostępnej oferty go nie zadowoliło, dlatego napisał własne wiersze, zilustrował je i wydał! Tak właśnie powstała „Złota różdżka” – książka, która dla jednych jest sentymentalną lekturą z przeszłości, dla innych koszmarem dzieciństwa. 

Makabryczne wierszyki, których bohaterowie za niesubordynację zostają ukarani w niewybredny sposób (na przykład obcięciem palców), doczekały się ponad pięćdziesięciu wydań, mnóstwa pastiszów, a sam Hoffmann – wielu naśladowców. Jak czytać te wiersze dzisiaj? I czy powinno się je czytać dzieciom? 

Nowe przekłady autorstwa znakomitych polskich tłumaczy i autorów (Anny Bańkowskiej, Karoliny Iwaszkiewicz, Zuzanny Naczyńskiej, Adama Pluszki, Michała Rusinka, Marcina Wróbla) i niebanalne ilustracje Justyny Sokołowskiej nieco teksty Hoffmanna uwspółcześniają, a sama publikacja ma podkreślić obecny w nich purnonsens, czytelny dla wszystkich, bez względu na wiek. Książka, która kiedyś przerażała, dzisiaj raczej bawi, a śmiech to zdrowie!

 

 

 

 



 

 

W czasach, kiedy co i rusz jakiś mądrala wyraża np. pochwałę wychowawczej funkcji klapsów w ramach tęsknoty za XIX-wiecznym modelem świata, wydawanie takiej książki, jak „Złota różdżka” wydaje się ryzykowne. A właściwie wydawałoby się, gdyby każdy kolejny rok upływający od pierwszego jej wydania nie nadbudowywał nad nią nowej warstwy purnonsensu. Który nawet dziecko dostrzeże. 
I wybuchnie zdrowym, niewinnym, „niepedagogicznym” śmiechem. A my - razem z nim.

Ze wstępu Michała Rusinka

Pierwszy kontakt z tego typu wierszykami miałem przez babcię, która uwielbiała straszyć wnuki rymowankami o nieposłuszeństwie. Wtedy myślałem, że to jej własne, po latach okazało się, że babcia była wielbicielką Jachowicza. Od tej pory żyję w przekonaniu, że wiersz powinien się rymować i kończyć bez happy endu. Z tekstami ze Złotej różdżki zetknąłem się pierwszy raz przez muzykę, a dokładnie przez doskonałą płytę The Tiger Lillies, którzy przełożyli dzieło Hoffmanna na – jak sami to nazwali – „operę ze śmietniska” i nadali tym ponadczasowym tekstom jeszcze mroczniejsze zabarwienie. Nauczyłem się większości tego zbiorku na pamięć i zamierzam nim straszyć dzieci, kiedy tylko będę miał okazję.
Marcin Wróbel, tłumacz

Złotą różdżkę znam, odkąd pamiętam. Była jednym z najważniejszych tekstów mojego dzieciństwa. Rodzice umieli ją na pamięć i często z widoczną niezdrową przyjemnością recytowali mnie i siostrze (z podziałem na role!). Babcia przy obiedzie mawiała „Kto nie je zupy, ten umrzeć musi” i groziła nam palcem. Trochę się bałam tłumaczyć te wiersze na nowo. A co, jeśli nie wyszło? Co powie rodzeństwo, co powiedzą mama i tata? Czy przyjdzie krawiec i utnie mi paluszki?
Karolina Iwaszkiewicz, tłumaczka

Dzieciństwo upłynęło mi pod znakiem beboków i baby z lasu. Tymi pierwszymi straszyli mnie rodzice, tą drugą – znacznie bardziej się jej bałem – babcia na wsi. Aha, mój histeryczny lęk przed Świętym Mikołajem wykorzystywał brat, gdy chciał mi dokuczyć. Mówił na przykład: „Idź, idź do ubikacji. Tylko pamiętaj, kto stoi za drzwiami...
Ze Złotą różdżką zetknąłem się w szóstej czy siódmej klasie podstawówki. W drodze do szkoły znalazłem jakiś dziwny zeszyt z dziwnymi rysunkami i dziwnymi wierszykami. Zacząłem czytać. A potem już czytałem na okrągło. I strasznie się śmiałem. „Uciął palec jeden, drugi, aż krew tryska we dwie strugi!”. Koniec końców nauczyłem się książeczki na pamięć. Co zabawne: nie miałem pojęcia, co wykułem na pamięć, bo moje znalezisko było pozbawione okładki. O tym, że znam na pamięć Heinricha Hoffmanna, do+AU106wiedziałem się mniej więcej pod koniec studiów.

Adam Pluszka, tłumacz


W dzieciństwie znałem pojedyncze wierszyki z tej książki, choć dopiero później dowiedziałem się, że pochodzą ze Złotej różdżki. Ponieważ moja rodzina bliższa i dalsza miała dość specyficzne poczucie humoru, wierszyki te od razu odbierałem jako purnonsens, a nie rymowane powiastki umoralniające. Krótko mówiąc, nie przysłużyły się one mojemu wychowaniu, za to w pewnym stopniu ukształtowały moje literackie gusta i skłonność do przekładania i uprawiania gatunków z pogranicza nonsensu i makabry.
Michał Rusinek, tłumacz

Zanim zaproponowano mi tłumaczenie, znałam Złotą różdżkę tylko ze słyszenia. W podwójnym znaczeniu tego zwrotu. Mianowicie, wiedziałam o istnieniu tych wierszyków oraz wysłuchałam niektórych w formie piosenek w przeuroczym spektaklu Makabreski w warszawskim teatrze Syrena.
Czytałam natomiast – i znałam kiedyś na pamięć – wiersze „naszego” Jachowicza. Wydaje mi się jednak, że poznałam je już jako osoba dorosła lub prawie dorosła. Podoba mi się niezamierzony humor i purnonsens Hoffmanna i Jachowicza, ale nie wiem, czy gdybym miała dzieci, czytałabym im Różdżkę :).

Zuzanna Naczyńska, tłumaczka

W dzieciństwie w ogóle nie znałam tej książeczki. Natomiast najwyraźniej znała ją moja babcia, która zwykła wychowywać wnuki, strasząc je, czym tylko się dało – nie tylko wierszykami Hoffmanna, ale także Jachowicza oraz Bogu ducha winnymi kanaponami z Przygód Kacperka góreckiego skrzata Kossak-Szczuckiej (tych bałam się najbardziej). Moje cioteczne rodzeństwo nienawidziło jej za to do końca życia, na szczęście ich mądra matka w porę zapobiegła złym skutkom tej „pedagogiki”. Ja swoją mamę bardzo wcześnie straciłam, więc babci nie miał kto powstrzymać. Jako zdecydowana niejadka, ciągle wysłuchiwałam gróźb, jak to zaraz wiatr mnie porwie, i święcie w to wierzyłam. Bardzo długo bałam się zapalić zapałkę. Dopiero po wielu latach dotarł do mnie humor tych wierszyków. Swojej córki ani wnuka nigdy przenigdy niczym nie straszyłam, doskonale pamiętając, jak dosłownie małe dziecko odbiera taki czarny humor.
Anna Bańkowska, tłumaczka

Byłam na ostatnim roku studiów w pracowni Projektowania Książki na warszawskiej ASP. Szukałam tematu pracy dyplomowej. Trafiłam w końcu na trop Muzeum Książki Dziecięcej. Okazało się, że jest ukryte w Pałacu Kultury. Żeby tam trafić, trzeba było jechać windą, przejść przez wystawę chyba strojów piłkarskich, wejść po schodkach, zejść po schodkach, a na koniec powiedzieć hasło :). Zamiast do muzeum, trafiłam do małego pokoiku z bibliotecznymi szufladkami i ksero. Nie było tam niczego, co można niezobowiązująco obejrzeć. O każdą pozycję trzeba było prosić starszego pana, który musiał iść po nią do pokoju po drugiej stronie korytarza i szukać jej w takich wielkich szafach na korbę. Czując niemoc, zwierzyłam się z mojego problemu pani, która pracowała w tym muzeum. Wtedy pani przyniosła mi Złotą różdżkę i powiedziała, że bardzo by chciała, żeby ktoś jeszcze kiedyś wydał tę książkę.
Justyna Sokołowska, ilustratorka

Ze Złotą różdżką po raz pierwszy zetknęłam się dopiero na studiach. Zainteresował mnie ten tytuł i udało mi się w krakowskim antykwariacie znaleźć reprint książki. Od razu pokochałam te makabryczne wierszyki! Pamiętam też, że w dzieciństwie mój dziadek, Ambroży, tworzył podobne pedagogiczne opowiastki. Kiedy usłyszałam o Tusneldzie Wieczorek (siostrze innej dziewczynki – Bermudy Wieczorek), która musiała przejść w szpitalu skomplikowaną operację dolnej wargi, bo ją naburmuszona wydymała i „tak jej zostało”, z miejsca przestałam się obrażać! Oprócz Tusneldy i Bermudy Wieczorek był też Sebastian Perełka. Niestety nie pamiętam, co strasznego mu się stało. Sebastian zagarniał wszystkie zabawki dla siebie, nie potrafił się dzielić. Chyba ktoś mu te zabawki w końcu zabrał i rozdał biednym dzieciom, jakoś tak to było…
Anna Czech, wydawca

Złota różdżka

Złota różdżka

Obejrzyj Teraz
bottom of page